Przejdź do głównej zawartości

45. Jak zostałam narzeczoną w ciągu dwóch miesięcy...?

Nie, nie wpadliśmy na siebie przypadkiem na ulicy. Nie, nie zaprosił mnie na kawę, gdy był na zakupach u mnie w sklepie. Poznaliśmy się przez... Tindera. Miałam go poniekąd na wyciągnięcie ręki, bo to siatkarz (już były niestety), który grał w jaworznickim klubie. Także wystarczyło chodzić na mecze, może by mnie tam zauważył. Albo ja jego. Ale mi się nie chciało. Albo byłam w pracy lub szłam z kimś na piwo. Siedziałam pewnego dnia (to było lato, wakacje, nie pamiętam dokładnie czy to była końcówka lipca czy początek sierpnia) i przeglądałam Tindera. Raz w prawo, raz w lewo i tak cały czas. Pojawił się Patryk, przeciągnęłam w prawo. Potem się okazało, że on zrobił to samo i zaczęliśmy rozmawiać. Znaczy, ja napisałam pierwsza i to ja go zaprosiłam na spotkanie. Gdy czekałam na niego, siedząc na ławce z nosem w telefonie, słuchając muzyki, nie miałam pojęcia, że będę musiała dość mocno patrzeć w górę. W ostatniej chwili się zorientowałam, że Patryk zmierza w moim kierunku. Wysoki, bardzo wysoki (194 cm wzrostu przy moim 173 cm...) brunet, z piwnymi oczami i takim mocnym zarostem. Dobrze, że siedziałam, bo na pewno kolana ugięłyby się pode mną. Zaczęliśmy rozmawiać, spacerować, w końcu usiedliśmy na ławce i tak rozmowa toczyła się do północy. Odwiózł mnie do domu, a ja pozostałam z lekkim niesmakiem, bo parę jego zachowań mnie denerwowało, np. to, że bardzo mało patrzył mi w oczy, gdy rozmawialiśmy. Wzrok uciekał mu gdzieś za mnie, jakby tam coś znalazł bardziej interesującego.

Dużo pisaliśmy wiadomości, zaprosił mnie na cały dzień do Parku Śląskiego. Oczywiście ciągle rozmawialiśmy. Banał, co? Może i tak, ale wtedy strasznie chciałam go pocałować albo chociaż chwycić za rękę. Jednak pozostałam nieugięta i nie zrobiłam tego. Czekałam cierpliwie na jego krok. Jak się okazało, musiałam trochę jednak temu wszystkiemu pomóc, bo Patryk nie chciał, żebym go odebrała jako nachalnego mężczyznę, któremu tylko jedno w głowie. Szanuję. Bardzo. Potem po kilku jeszcze spotkaniach zostaliśmy parą. Codziennie na dobranoc długie smsy, każdy był inny, ale niesamowite to było uczucie, gdy facet potrafi tak pisać do kobiety. Pojawił się potem temat, czy nie chciałabym się do niego wprowadzić. Dla mnie to było za wcześnie. Bałam się, że coś się spieprzy zanim w ogóle powstanie. Rozmowa, jedna, druga, trzecia... Powiedział, że nie będzie naciskał. Jak tylko będę chciała, mówię mu i on pomaga mi moje graty do jego mieszkania przenieść. Również pojawił się temat zaręczyn. On już był pewien. Ja jeszcze nie. Już? Tak szybko? Nie, trzeba poczekać. Wiedziałam, że chce się oświadczyć, nawet mnie kiedyś podszedł, jaki chciałabym pierścionek. Spacerowaliśmy w Ustroniu. Była piękna działka na wynajem i Patryk zaśmiał się i powiedział, żeby ją kupić i organizować tu wesela. Podłapałam temat i zaczęłam mu mówić, jak to moje koleżanki ze studiów chwaliły się swoimi bardzo dużymi i przesadzonymi pierścionkami oraz jakie to one nie były drogie. A ja mu powiedziałam, że marzy mi się pierścionek z białego złota, z małym oczkiem. Żeby się pięknie prezentował. On już wiedział, jaki ma kupić, a ja dałam się podejść i niczego nie podejrzewałam. Potem mi jeszcze oznajmił, że chciał mnie zabrać do Wenecji i tam się oświadczyć, polował na ofertę, ale ta rozeszła się jak świeże bułeczki. 

Potem, 30 października pracowałam do 21:45. Przyjechał po mnie Patryk i poinformował mnie, że rozmawiał z moją mamą i mam u niego zostać na noc. No szok, moja mama nie miała nic przeciwko, żadnych obiekcji, jak to zwykle z nią bywa. Byłam zadowolona. Bardzo. Zapytał się, czy nie pojedziemy do Krakowa, bo chciałby pochodzić po rynku wieczorem, bo nigdy nie widział, jak wygląda nocą. Ja się zgodziłam, bo też jakoś nigdy nie miałam okazji być nocą w Krakowie. Pojechaliśmy. W ciągu niecałej godzinki byliśmy na miejscu. Spacerujemy sobie po rynku. Koło Sukiennic, gdy wybiła północ, Patryk zatrzymuje się przede mną, klęka, wyciąga pierścionek i pyta się, czy zostanę jego żoną. Zgodziłam się i nie wyobrażasz sobie, jaka byłam szczęśliwa. Wróciliśmy do domu, a następnego dnia trzeba było poinformować rodziców, moich jak i jego. Gratulacje, moi rodzice szczęśliwi. Nie dziwię im się. Kilka dni po zaręczynach pojechaliśmy do Zakopanego, a po powrocie wprowadziłam się do swojego narzeczonego. Nie żałuję, że to się wszystko tak potoczyło. Przykro mi tylko z jednego powodu, że przez to, że ja się zaręczyłam po niespełna dwóch miesiącach związku, a moja przyjaciółka po 4 latach, o pierścionku na razie może pomarzyć jak i o wspólnym mieszkaniu z chłopakiem - straciłam przyjaciółkę. Przez jej zazdrość, że mi się udało, a jej nie - nie utrzymujemy już ze sobą kontaktu. Ona twierdzi, że żadna zazdrość przez nią nigdy nie przemawiała. Ale człowiek zazdrosny nagle nie urywałby z tobą kontaktu i pisał w bardzo specyficzny sposób do ciebie. Chciałam, żeby była moim świadkiem na weselu. Ale tak się chyba nie stanie. To jest jedyny minus, że przez zaręczyny straciłam przyjaciółkę. Może po 12 latach wcale nią nie była, skoro o zazdrość się nie odzywamy do siebie?

Ludzie są ze sobą po 7-8 lat, potem się zaręczają, ślub i okazuje się, że to nie to. A inni po 2-3 miesiącach już są narzeczeństwem, mieszkają razem, a potem życie im leci i są szczęśliwi. A Ty co myślisz o takich zaręczynach? Po portalach typu Tinder, Badoo itp? Korzystasz z nich? Co sądzisz o mojej historii? Chętnie poznam Twoje zdanie - pisz w komentarzu :).

Komentarze

  1. Poznałam kogoś na Tinderze spotkanie jedno drugie i okazało się że to jedna wielka pomyłka. Facet elegancki i sprawiał wrażenie inteligentnego... No właśnie chodziło mu tylko o jedno, a kiedy kazałam mu się odczepic stwierdził że jestem nudziara. Hmm może wrócę na Tindera xd

    OdpowiedzUsuń
  2. czasem się udaje, jak w moim przypadku :) próbuj, może akurat ;)!

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha. Podobna historia u mnie. Tinder, podrozowanie, 4 miesiace i narzeczenstwo:D wszystkiego dobrego dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale super historia, cieszę się, że Ci się udało! Szczęścia dla Was:)
    Ja nie korzystam z takich portali, ponieważ jestem już w związku, ale o pierścionku będę jeszcze długo marzyła, bo na niego jestem jeszcze za młoda.
    Pozdrawiam!

    http://emiliamatyska.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

19. Polski Transplantolog.

Czy ktoś z Was, jak był mały, bawił się w lekarza i udawał, że operuje kogoś, zaszywa mu jakąś ranę czy po prostu stara się wyleczyć wyimaginowaną chorobę? Ja się tak bawiłam, a teraz na widok otwartego złamania na jakimś filmie, czy po prostu oglądając serial medyczny i widząc "wnętrzności" jest mi słabo. A ilu jest lekarzy z prawdziwego zdarzenia? Takich z powołania? Jednym niewątpliwie jest, a raczej był Zbigniew Religa. 20 listopada 1985 roku miała miejsce pierwsza udana transplantacja serca wykonana przez zespół prof. Religi w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. 15 sierpnia tego samego roku Religa przeprowadził pierwszą operację na sercu, a kilka miesięcy później - udaną transplantologię. Jednak przełomową operacją była ta z dnia 5 listopada, dalej rok 1985. Profesor wspominał, że pamiętał każdą minutę zabiegu i dokładny jego przebieg, podobnie jak losy pierwszych pacjentów, którym przeszczepił serce. Niestety, operowany pacjent 5 listopada przeżył tylko dwa mie

47. Tatuaże - czy naprawdę są takie złe?

Kiedyś tatuaże kojarzyły się z kryminalistami, z osobami, które siedziały w więzieniu i tam sobie je zrobiły. Ale w obecnych czasach jest to już raczej postrzegane zupełnie inaczej. Każdy ma swój gust (o tym się nie dyskutuje!), każdemu się co innego podoba i coś innego można lubić. Gdyby każdy człowiek był taki sam, to chyba byłoby nudno, prawda? Zacznę może od naprawdę krótkiej historii tatuażu, która sięga czasów Starożytnego Egiptu, czasów faraonów i piramid. Badacze odkryli mumie, które mają ślady noszenia tatuaży oraz malowidła naścienne mówiące o stosowaniu techniki tatuaży 2000 lat p.n.e. W starożytnej Grecji w ten sposób "naznaczało" się szpiegów, a Rzymianie oznaczali tak niewolników i - uwaga - kryminalistów. W innych częściach świata, np. na Borneo, kobiety nosiły tatuaże na przedramionach i to miało oznaczać, że posiadają jakieś indywidualne umiejętności. Były również takie tatuaże, które odpychały choroby - znajdowały się wokół nadgarstka czy palców. T

7. Witaminki, witaminki...

Przyszłam dzisiaj do domu razem z moją siostrą, gdyż byłam po nią w szkole, i ona poprosiła mnie, żebym pomogła jej przy zadaniu domowym. Iza zasiadła do jedzenia zupy ogórkowej, a ja zaczęłam przeglądać jej książki, w poszukiwaniu lekcji do odrobienia. W elementarzu pojawiła się kolejna literka, którą Młoda miała się nauczyć pisać i to była literka N. Główną bohaterką była Natalka, która notowała sobie w notesie informacje o witaminach. Znalazłam fajny wierszyk, dzięki któremu szybko pojawił się pomysł na nowy wpis: Opowiem dzisiaj o witaminach, Które mieszkają cicho w jarzynach. Wprost z abecadła mają imiona, Potrafią wielkich rzeczy dokonać. Kwaśne bywają i bardzo małe, Lecz przyjaciółki z nich doskonałe! Słuchaj uważnie, zaraz się dowiesz,  Że gdy je zjadasz, to dbasz o zdrowie. Co mi daje witamina A? To dzięki niej zdrowe oczy mam! Co mi daje witamina B? Zdrową skórę i słodki, błogi sen! Co mi daje witamina C? Złym chorobom zawsze mówi: "