Przejdź do głównej zawartości

27. Dzień dziecka.

Jedni lubią dzieci, a drudzy mają do nich wstręt. Ale z doświadczenia (nie mojego, lecz przyjaciółki) wiem, że takie podejście może się zmienić choćby przez jakąś pracę z dzieciakami. Swoją błyskotliwością, bezpośredniością, doskonałym wyczuciu czasu i umiejętnego używana danych słów do sytuacji wywołują u dorosłych uśmiech na twarzy.

Miało być zawsze o fotografii i tak dalej, ale dzisiaj pokusiłam się o napisaniu o książce. I to nie byle jakiej książce. Jest ona autorstwa Martyny Wojciechowskiej, którą ja osobiście uwielbiam i mam prawie wszystkie jej "wypociny". Nawiązuje dzisiaj do "Dzieciaków świata".


Martyna chciała stworzyć na podstawie swoich podróży książkę, którą skieruje do dzieci. Tą pozycją zdecydowanie jej się udało trafić do maluchów. Publikacja ta powstała przy pomocy jej córki Marysi. Możemy już na samym początku przeczytać "Tę książkę pisałam z moją mamą Martyną. To znaczy mama pisała... A potem czytała mi i ja mówiłam, co mi się podoba, a co nie. I zrobiłam ilustracje!" Ja po lekturze zakochałam się bardzo w publikacji. Zdecydowanie ją polecam zarówno małym dzieciom, jak i tym dużym. Bo przecież każdy z nas ma w sobie coś z dzieciaka :).

Martyna opisuje w swojej książce pięcioro zupełnie innych maluchów. Pojawia się Zuzu z plemienia Himba, Lien z zatoki Ha Long, Matina, która jest żywą boginą Nepalu (o niej nawet opowiadała Martyna w "Kobiecie na krańcu świata"), Mebratu - pucybut z Etiopii oraz Mali, dziewczynka, która chciała zostać żyrafą. Kolorowe strony przykuwają wzrok dzieci i powodują ogromne zainteresowanie historiami, które są opowiedziane.

Dzisiaj troszkę inaczej niż zwykle. Ale to przez to, że mamy Dzień Dziecka, w sumie już dobiega końca, ale tematyka - jak najbardziej na miejscu. Życzę wszystkim, bez względu na wiek, wszystkiego dobrego i duuuuuuuuuuuuużo uśmiechu na twarzy i samych pogodnych dni :).

Źródła:
http://ecsmedia.pl/c/dzieciaki-swiata-b-iext22287846.jpg

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

19. Polski Transplantolog.

Czy ktoś z Was, jak był mały, bawił się w lekarza i udawał, że operuje kogoś, zaszywa mu jakąś ranę czy po prostu stara się wyleczyć wyimaginowaną chorobę? Ja się tak bawiłam, a teraz na widok otwartego złamania na jakimś filmie, czy po prostu oglądając serial medyczny i widząc "wnętrzności" jest mi słabo. A ilu jest lekarzy z prawdziwego zdarzenia? Takich z powołania? Jednym niewątpliwie jest, a raczej był Zbigniew Religa. 20 listopada 1985 roku miała miejsce pierwsza udana transplantacja serca wykonana przez zespół prof. Religi w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. 15 sierpnia tego samego roku Religa przeprowadził pierwszą operację na sercu, a kilka miesięcy później - udaną transplantologię. Jednak przełomową operacją była ta z dnia 5 listopada, dalej rok 1985. Profesor wspominał, że pamiętał każdą minutę zabiegu i dokładny jego przebieg, podobnie jak losy pierwszych pacjentów, którym przeszczepił serce. Niestety, operowany pacjent 5 listopada przeżył tylko dwa mie

47. Tatuaże - czy naprawdę są takie złe?

Kiedyś tatuaże kojarzyły się z kryminalistami, z osobami, które siedziały w więzieniu i tam sobie je zrobiły. Ale w obecnych czasach jest to już raczej postrzegane zupełnie inaczej. Każdy ma swój gust (o tym się nie dyskutuje!), każdemu się co innego podoba i coś innego można lubić. Gdyby każdy człowiek był taki sam, to chyba byłoby nudno, prawda? Zacznę może od naprawdę krótkiej historii tatuażu, która sięga czasów Starożytnego Egiptu, czasów faraonów i piramid. Badacze odkryli mumie, które mają ślady noszenia tatuaży oraz malowidła naścienne mówiące o stosowaniu techniki tatuaży 2000 lat p.n.e. W starożytnej Grecji w ten sposób "naznaczało" się szpiegów, a Rzymianie oznaczali tak niewolników i - uwaga - kryminalistów. W innych częściach świata, np. na Borneo, kobiety nosiły tatuaże na przedramionach i to miało oznaczać, że posiadają jakieś indywidualne umiejętności. Były również takie tatuaże, które odpychały choroby - znajdowały się wokół nadgarstka czy palców. T

7. Witaminki, witaminki...

Przyszłam dzisiaj do domu razem z moją siostrą, gdyż byłam po nią w szkole, i ona poprosiła mnie, żebym pomogła jej przy zadaniu domowym. Iza zasiadła do jedzenia zupy ogórkowej, a ja zaczęłam przeglądać jej książki, w poszukiwaniu lekcji do odrobienia. W elementarzu pojawiła się kolejna literka, którą Młoda miała się nauczyć pisać i to była literka N. Główną bohaterką była Natalka, która notowała sobie w notesie informacje o witaminach. Znalazłam fajny wierszyk, dzięki któremu szybko pojawił się pomysł na nowy wpis: Opowiem dzisiaj o witaminach, Które mieszkają cicho w jarzynach. Wprost z abecadła mają imiona, Potrafią wielkich rzeczy dokonać. Kwaśne bywają i bardzo małe, Lecz przyjaciółki z nich doskonałe! Słuchaj uważnie, zaraz się dowiesz,  Że gdy je zjadasz, to dbasz o zdrowie. Co mi daje witamina A? To dzięki niej zdrowe oczy mam! Co mi daje witamina B? Zdrową skórę i słodki, błogi sen! Co mi daje witamina C? Złym chorobom zawsze mówi: "